Ulubiona piosenka z One Piece.
Najuch, 18-12-2008, 19:13 – Anime - Odpowiedzi (113)
Nie zauważyłem takiego tematu nigdzie, a myślę, że warto podyskutować o naszym One Piecowym guście muzycznym. Otóż ja najbardziej lubię Sailing Day - ending 4 filmu. Według mnie byłby z tego świetny opening do serii. Zawsze jak słucham tej piosenki to mi się przypomina wszystko co najlepsze w OP. zaraz po niej mam Kokoro wo Chizu - uwielbiam ten Opening, dalej jest Bon Voyage, który jak słyszę mam ochotę rzucić wszystko w cholerę - wbić się na łódkę i ruszać na Bałtyk Tongue. Potem na równie We Are i Belive. Sprawiły one, ze zacząłem interesować się One Piece, bo dorwałem gdzieś te openingi na którejś z płytek KawaiiTongue

Jeśli umieściłem temat w niewłaściwym miejscu to z góry sorry, ale to wydaje mi się najodpowiedniejsze.
Przygody piratów Buggy’ego

Odcinek 1

~Sen Buggy’ego~ ~Wyspa Nemuri~

To wyglądało na najgorszy sen w jego życiu. Ten gumowy kretyn zjawił się z nikąd i ze swymi brudnymi buciorami zdeptał wielką załogę Buggy’ego. I ta wredna złodziejka ukradła jego ciało. Ruda małpa. O nie! Nie zbliżaj tych przeklętych dłoni! Nie zbli… BACH! Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

Buggy zerwał się z łóżka jak poparzony. Pot ściekał mu z czoła. Podniósł wzrok. No tak przecież był w kabinie. We własnej kabinie. Kamień z łoskotem spadł z serca clowna i potoczył się po podłodze. Buggy usiadł na krawędzi swego łóżka. Było jeszcze ciemno. Statek delikatnie dryfował. I gdzie się podziało to straszliwe Grand Line? Kapitan uśmiechnął się do siebie po czym położył z powrotem. Wzrok powoli przyzwyczaił się do ciemności panujących w kajucie. Z jakiegoś powodu Buggy nie mógł zasnąć, a jego umysł wszczął dogłębną analizę deski, która wystawała z sufitu. Gwóźdź się poluzował. Z westchnieniem znów się podniósł i powlekł w piżamie po młotek. Ruszył ku sterowni. Tam zapewne cieśla trzymał narzędzia. Wlekąc nogami ruszył przed siebie. Wyszedł na pokład. Na zewnątrz było cholernie ciemno. Niebo przysłoniły ciemne chmury.
-Majtek!
Krzyk rozniósł się echem bez odpowiedzi. Cholerne lenie pomyślał Buggy. Ja im dać spać na warcie. Przeczłapał parę metrów po czym szarpnął za drzwi. Sterownia była zamknięta. Buggy zirytowany tym wszystkim oraz swoją bezsennością kopnął w drzwi. Nastała chwila ciszy po czym dał się słyszeć dźwięk łamiących się palców.
-Chooooooooooooooooooolllleeeeeeeeeeeeeeeeeraaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!
Wrzask powoli ucichł w ciemnościach. Clown podniósł się z podłogi.
- Otwierać Kmioty!!!
Cisza. Buggy poczuł, że irytuje się jeszcze bardziej. Nie lubił się irytować. W duchu przyrzekł sobie że stłucze wszystkich na kwaśne jabłko. A gwóźdź, który nie pozwolił mu spać przybije do deski klozetowej jego załogi i to w taki sposób aby był nie wygodny.
- Barabara Kinkyuu Dasshutsu!
Głowa kapitana odczepiła się od ciała po czym poleciała w górę. Buggy zajrzał do bocianiego gniazda. Majtka nie było. Te dranie za dużo sobie pozwalają. Myśli Buggy’ego wędrowały na dalekim horyzoncie. Przeklęty los dał mu tych nierobów jako załogę. No tak jest jeszcze Alvida. Jego głowa pomknęła zwinnie w kierunku, zacumowanego statku. Którego jak się okazało dawno już nie było! A więc to tak, pomyślał Buggy. Uciekli razem z tą przeklętą babą. Ale dlaczego, czyż nie byłem dobrym kapitanem?
- Barabara Parts!
Głowa pomknęła ku ciału. Pochwali Buggy był znów jednością. Ale jakąś niską, koślawą, o krótkich nóżkach i rączkach, nieforemnie wielką głową, dłońmi i nogami. Zupełnie jak niegdyś.
-Co jest do choleryyy!
Odpowiedział mu głos pewnej znienawidzonej kobiety.
-Czyżbyś znów zgubił coś?
Ton był niezwykle przesłodzony i denerwujący
-Ty przeklęta złodziejko!
Poczuł silnego kopniak, który posłał go kierunku barierki.
-Oj oj, uważaj jak się wyrażasz do kobiet!
Gość, którego Buggy widział razem ze słomianymi w LogueTown, stanął obok pomarańczowowłosej złodziejki, która przytrzymywała jego związane części.
-Hę? To ten głupi clown, którego kiedyś spotkaliśmy.
Głos dobiegł zza pleców biednego kapitana. Jasna cholera, skąd oni się biorą? Buggy powoli się odwrócił. Oparty o barierkę siedział zielonowłosy szermierz. Obrzucił go zimnym spojrzeniem. Buggy przeląkł się jeszcze bardziej. A potem zabrzmiał ten straszny śmiech.
-Shishishi! Nami znów zarąbałaś części czerwononosemu?
To był on. Ten Gumowy idiota jak zwykle z tym przeklętym kapeluszem na głowie.
-Gomu Gomu no…
Buggy pamiętał te słowa i gesty przy nich wykonywane. Obydwie ręce zarzucone do tyłu zaczęły się rozciągać i powoli znikać. Buggy z wrzaskiem zaczął szybko przebierać nóżkami. Niestety szermierz podstawił mu nogę. Clown się przewrócił.
-… Bazuuuka!!!
Ręce z zawrotną prędkością wróciły po czym minęły własne ciało, wyprzedziły je i z impetem popchnęły Buggy po pokładzie. Dodatkowo uderzenie padło na pośladki, które były najwyższym punktem ciała Buggy’ego po jego upadku. Twarz rozpoczęła dramatyczną walkę razem z siłą tarcia o to kto powinien zachować skórę Clowna. Koniec, końców pokład się skończył, a rozpoczął bezkresny błękit morza i jasne niebo. Potem z okropnym wrzaskiem Buggy uderzył o podłoże.

***

Uderzył o podłoże we własnej kajucie. Jego twarz leżała na podłodze tymczasem tyłek przewieszony był przez łóżko. Buggy zacisnął zęby. Poderwał się z podłogi, złapał za dziennik pokładowy i cisnął nim w drzwi z okrzykiem:
-Zasrane słomkowe kapelusze!
Pech chciał, że przerażony krzykami kapitana Mohji wbiegł do kajuty. Kolejny pech tak zaprojektował trajektoria lotu dziennik aby w tym samym czasie skrzyżował się z trasą jaką obrał Pierwszy Oficer. Mohji padł od razu.
-Z… zz… za cco?
Wyszeptał. Buggy poczuł ulgę widząc wiernego kamrata. Odetchnął głęboko. Poszkodowany podniósł się powoli.
-Pseplasam za najscjie kapitanje. – wybełkotał plując zębami- Wydawalo mnie sje ze mjał pan stlasznego kosnala.
W uszach Buggy’ego zabrzmiały te słowa lekko obraźliwie. Zerwał się złapał za dziennik i zasadził nim Mohji’emu w łeb. Ten osunął się szepcząc jeszcze.
-Za… co?
-Nikt mi nie będzie mówił że mam strasznego nochala!
Podniósł padniętego Mohji’ego i wyrzucił za drzwi.
-Nie włazić mi więcej bez pukania!
Z hukiem trzasnął drzwiami. Wzrok padł na sufit i jedną jedyną deskę, która odstawała od reszty. Zaklął po czym wrzasnął.
-PRZYNIEŚĆ MI JAKIŚ CHOLERNY MŁOTEK!
Wrzask wstrząsnął załogą jak i statkiem. Dobiegł go krzyk Alvidy z pobliskiego statku.
-Czy mógłbyś się tak nie wydzierać z samego rana?!
Buggy zmieszał się lekko po czym podszedł do okna i powiedział.
-Przepraszam pani Alvido!
Nagle naszła go kolejna myśl. Po jaką cholerę on dodał tą panią? Już chciał odkrzyknąć, że to jego statek i może wrzeszczeć ile wlezie gdy nagle drzwi od kajuty huknęły i wpadło kilka osób wlekąc za ciuchy jakiegoś członka załogi.
-Nie ja nie chcę!
Buggy zirytował się już do końca.
-Czego?!
-Kapitan chciał jakiegoś młotka, a on jest najgłupszy z nas wszystkich.
Buggy’emu wyskoczyła na czole żyłka. Przywleczony zaczął się tłumaczyć.
- Tonie prawda ja potrafić dużo i być mądry bo ja nie być młot.
Buggy zrobił się czerwony po czym wrzasnął.
- WY WSZYSCY JESTEŚCIE ZDROWO POPIEPRZENI !!! WON!!!
Licząc czas w nanosekundach w kajucie zrobiło się pusto. Buggy zaczynał się uspokajać, gdy:
-Prosiłam żebyś był cicho baranie!!!

***
Tymczasem siedzący na palmie człowiek zaczął obserwować przez lunetę nadpływający statek. A statek ten był dziwny. Miał jako rzeźbę czołową bardzo głupią mordę słonia. Do tego miejscami był pokolorowany w dziwne wzorki. Spojrzał na flagę piracką. Zaczął przeglądać listy gończe po czym znalazł list Buggy,ego. Spojrzał na nagrodę po czym westchnął.
-Ostatnimi czasy same małe rybki nam się trafiają.
Gwizdnął przeciągle. Nadleciał osobliwy ptak który przypominał kurę. Jak się okazało była to pierwsza latająca kura na świecie. Siadła na ramieniu mężczyzny.
-Masz zanieś to panu Nemuri.
Kura wzięła list gończy do dzioba po czym odfrunęła niezgrabnie w kierunku jedynego aktywnego wulkanu. Człowiek zeskoczył z palmy. Posturą przypominał anemika, człowiek ledwo mogącego chodzić, posiadającego grube usta i śmieszne okrągłe okulary z zielonymi szkiełkami. Włosy powiązane były w dwa kucyki sterczące śmiesznie po bokach. Nosił obcisłą bluzę w zieloną kratę z napisem midorino shisen i zgniłozielone bojówki podtrzymywane szelkami. Dodatkowo był bosy. Ruszył w kierunku starej bambusowej chatki.

***
-Wyspa na horyzoncie!!!
Wrzasnął majtek siedzący w bocianim gnieździe. Buggy wyskoczył z kajuty. Ominął wielki namiot stojący po środku pokładu po czym podbiegł na dziób. Zastał tam już Cabaji’ego.
-Witaj kapitanie.
-Co tam mamy?
-Natrafiliśmy na wyspę. Jednak…
Cabaji spojrzał na Log’a.
-Co jednak?
-To nie jest wyspa, którą Log Pose wskazuje.
Buggy spojrzał na urządzenie, które miał w dłoni drugi oficer. Faktycznie. Wskazywało o jakieś 120 stopni w prawo od wyspy. Zastanowił się chwilkę. To może tutaj kapitan John ukrył swój skarb.
- Dobra panowie! Kurs na tajemniczą wyspę!

[ Dodano: 2008-12-18, 15:41 ]
Odcinek 2

~Człowiek deszcz! ~ Midori i oddział Sorairo~

Nemuri była wyspą dość niezwykłą. Nie zamieszkana, nigdy nie odkryta. Przynajmniej formalnie. Niegdyś znajdował się tam magazyn Marines. Składowali tam wodę, pożywienie broń itp. Niegdyś. Pan Nemuri był bardzo zadowolony, że już tak nie jest. Wyspa okazała się idealnym miejscem do realizacji jego planów. Najlepsze było to, że wyspa posiadała tak małe pole magnetyczne iż Logi wcale go nie wyczuwały. Jedynie Eternal Pose był wstanie zapamiętać jej pozycję i to z wielkim trudem gdyż zapamiętanie mu na stałe wyspy zajmowało kilkadziesiąt lat. Wyspa posiadała jeszcze jedną właściwość, której nawet sam Pan Nemuri nie rozumiał. Działała na piratów jak lep na muchy. Dostarczała mu świeżego zaopatrzenia materiału zawsze wtedy gdy zaczynało mu go brakować.
Siedzibę miał w małym domku zbudowanym na styl hawajski. Mieszkał w nim sam. Midori miał chatkę na wschodnim wybrzeżu. Sorairo są na zachodnim. Od północy zaczynała się stroma część wulkanu, południowej pilnował on sam.
Tego ranka siedział na werandzie, skryty w cieniu, popijając kawę i czytając najnowszą gazetę. Pisali w niej o jakimś niedoszłym ataku na właściciela Galley-La Company i burmistrza Water 7. Wspomniano również o pogarszającej się sytuacji w Villa i pierwszych demokratycznych wyborach w księstwie Drum, które wygrał niejaki Dalton. Innymi słowy nic ciekawego. Zanudzając się lekko dostrzegł nadlatującą kurę. Trzymała w dziobie list gończy. A więc kolejni piraci. Kura z trzaskiem rozbiła się o drewnianą skrzynkę na kwiaty po czym wylądowała pod werandą. Pan Nemuri siedział cierpliwie na krześle popijając od czasu do czasu kawę. Kura wywlekła w końcu swe zwłoki i potoczyła w kierunku odbiorcy. Podała list gończy. Gdy Nemuri go rozwinął na jego twarzy zabłysło czerwone szkiełko.
-To tylko drobna płotka-ku. Niech Midori się nim zajmie-ku.
Kura zasalutowała po czym odwróciła się i wzbiła w powietrze. Pan Nemuri znów sięgnął do ust filiżanką. Po chwili zaczął pluć!
-Pfuuj-ku! Blee! Cholerne fusy-ku.
Poczym wstał i poszedł po nową kawę.
Tymczasem kura szaleńczo machają swymi skrzydełkami przeklinała się za to, że potrafi latać.

***

Łódź zaryła o piaszczyste dno. Wyskoczyła z niej banda piratów drąc się w niebogłosy. Z dzikim szałem dopadła lasu po czym wbiegła gdzieś głębiej. Krzyki rozprzestrzeniały się strasznie szybko po dżungli. Buggy razem z Cabaji’m dotarli na brzeg jako ostatni. Powolnym krokiem dotarli na skraj dżungli. Usiedli spokojnie w oczekiwaniu. Po niedługim czasie załoga wróciła przygnębiona i zawiedziona.
-I co jest chłopaki?
Odpowiedział pierwszy z brzegu.
-Kapitanie to kompletna dziura. Tu nic nie ma oprócz małp, ananasów, komarów i tego wulkanu. Po prostu cudownie.
Buggy również się lekko zmartwił. Liczył na to iż ta wyspa może zawierać w sobie jakąś skrytą tajemnicę, albo i nawet lepiej, skarb, niezliczone pokłady złota, diamentów, rubinów, szefa i szefa i sze…
-…fie! Halo? Szefie!
Buggy powrócił z krainy marzeń i wiecznego snu.
-Tak, Cabaji?
-Tam stoi jakiś człowiek!
Wskazał palcem Midori’ego. Stał na dalszym krańcu wybrzeża. Trzymał ręce splecione z tyłu i wyjątkowo debilnie się uśmiechał. Tak, wyjątkowo debilnie. Buggy szepnął do ucha swemu drugiemu oficerowi.
-Co to za idiota?
Na co Cabaji odpowiedział.
-Nie wiem ale z twarzy przypomina mi rybę.
Stwierdzenie było wyjątkowo trafne. Twarz Midori’ego przypominała rybią. Była to zasługa wielkich, zielonych i do tego okrągłych okularów oraz szerokich, wydajnych ust. Do tego ten rybi człowiek teoretycznie nie posiadał nosa. Przynajmniej tak to wyglądało. Jak było w rzeczywistości rad sam jeden Midori wiedzieć.
-Macha do nas.
Zauważył Buggy.
-Zabić go?
Spytał Cabaji.
-Bardziej przyda nam się żywy.
Podsumowała Alvida.
-Masz rację. SKĄD SIĘ TU DO CHOLERY WZIĘŁAŚ?!!?
Wrzasnął na koniec Buggy. Alvida stała między nim, a jego drugim oficerem, jak zwykle trzymając przerzuconą przez ramię metalową maczugę. Nic sobie nie zrobiła z reakcji kapitana. Tymczasem Midori zbliżył się po woli.
-Doblyyyy?
To zdanie, z nutką zapytania, wyciekło wraz z hektolitrami śliny. Gdy Alvida wytarła własną twarz podała chusteczkę Buggy’emu. Cabaji zdążył się odchylić.
-Pomuuuuuuc w cyym?
Tym razem wszyscy byli przygotowani i uniknęli porannej mżawki. Midori jak zwykle odgrywał swoja role świetnie. Ci idioci dali się tak łatwo nabrać.
-Kim ty do cholery jesteś i co tutaj robisz? Gdzie my w ogóle jesteśmy do diabła?
-Kapitanie twój język woła o pomstę!
Buggy’ego zaczynała denerwować ta kobieta. Powtórzył pytanie. Midori się nie odzywał. Głowa upadła mu na pierś, a tułów po woli zaczął tracić stabilność. Po chwili cały kadłub zgodnie z siłą ciążenia wygiął się w tył po czym runął jak kłoda na piasek. Piratów zamurowało. Buggy’emu znów podskoczył poziom irytacji. Padnięty chrapnął.
-CO JEST!!! NIE WIESZ KTO JA JESTEM?! JESTEM WIELKI KAPITAN CLOWN BUGGY!!! CAŁE EASTO BLUE DRŻY NA D??WIĘK MEGO IMIENIA A TY…
Nawet nie zareagował. Spał tak jak padł. Cabaji szturchnął Alvidę, dając tym samym znać iż może już wyjąć palce z uszu i otworzyć oczy. Buggy sapał za to jak dziki tur.
-Pseplasam… aaa ….zdaza sieyy najlepsymm.
Buggy poprzysiągł sobie że jeśli jeszcze raz zaśnie to go zabije. Midori kontynuował.
-Wyyspayy nazyyywa siey… y… a tak tak…
-Cabaji zabij go to jakiś kretyn.
Rzucił Buggy odwracając się. Midori na widok błysku ostrza u Cabaji’ego zrozumiał, że powinien lekko przystopować.
-WyspanazywasieNemuri!
Buggy’emu nie chciało się wierzyć iż jego perswazja podziałała tak dobrze. Słowa prawie naszły się na siebie. Śliny za to zużył przy tym całe wiadro. To jakiś kretyn pomyślał clown.

***

-Czemu zawsze my Rysiu zostajemy sami na statku?!
Powiedział zdenerwowanym głosem Mohji. Rzucił asa.
-Raurgh.
Odpowiedział mu wielki lew siedzący naprzeciwko niego i trzymający kilka kart w łapie. Odrzucił kolejnego asa.
-Tak wiem, statek to priorytet. Ale czy to nie zajęcie Cabaji’ego?
Podniósł z kupki trzy karty.
-Rauraugh.
Odpowiedział zwierzak rzucając króla trefl.
-Ta, a oni to co? Świetnie się bawią, a my co mamy robić?
Rzucił kolejną kartę. Ryś zmierzył wzrokiem swoje karty po czym odpowiedział.
-Raught?
-I co może jeszcze? Pozmywam naczynia i wyszoruje pokład?
-Raurgh.
Padła kolejna karta. Bez chwili namysłu rzucił kolejną kartę. W ręku został mu już tylko jeden as, za to lew miał trzy karty.
-Rrrrrrrrrr.
Ich spojrzenia się spotkały. Mohji wydusił z sykiem.
-Przegrany sprząta statek Alvidy wiesz o tym?
Ryś się uśmiechnął po czym rzucił wszystkie trzy karty na raz. Były to trzy damy o różnych kolorach. Mohji’emu podskoczyła brew i zaczęła nerwowo drgać.
-Oszukujesz –wrzasnął –Nie gramy na schodzone!
-Rau rauu.
Mohji wstał gwałtownie.
-Nie prawda. Mówiłem na początku trzeba było słuchać!
Lew również się poderwał. Wyciągnął przed siebie skuloną łapę po czym wystawił środkowy palec do góry.
-Chcesz się bić frajerze?
-RRRRRRRR!
Mohji rzucił się na dwukrotnie większego lwa. Zaczęła się szarpanina. To raz Mohji wlazł na łeb zwierzęcia i zaczynał okładać go pięściami, to innym razem Rys rzucał treserem o pokład.
Walka tak bardzo zawróciła im w głowach, że nie zauważyli nawet jak na pokład wślizgnęły się trzy jajowate sylwetki w niebieskich obcisłych strojach nurków, wielkimi żółtymi płetwami i ciemno niebieskimi goglami do nurkowania. Na plecach nosili napis Sorairono Shisen. Postaciom brakowało tak jakby szyj, wyglądały więc jak śmieszne jajka dużych rozmiarów przebrane za nurków, którym dano ręce, nogi i rurki do oddychania pod wodą. Przeczłapały niczym pingwiny do kajut.

***

Pan Nemuri cały czas siedział na werandzie gdy zadzwonił jego podręczny Den Den Musi.
-Siaba, siaba, siaba.
Wystękał mały ślimak. Pan Nemuri podniósł słuchawkę.
-Tak-ku?
-Jesteśmy na statku, co teraz?
Pan Nemuri uśmiechnął się.
-Teraz poczekajcie-ku, aż Midori odegra swoją rolę-ku.
-Tak jest proszę pana.
Odłożył słuchawkę po czym odstawił ślimaka na stół. Chwycił za filiżankę i pociągnął łyka. Zaczął pluć, kasłać i przeklinać na twórców filiżanek o tak małej pojemności.

[ Dodano: 2008-12-18, 15:44 ]
Odcinek 3

~Big Top zdobyty! ~ Potęga oddziału Sorairo!~

Cała banda posuwała się wzdłuż szlaku wyznaczonego przez tubylca. Dziwny typ przyprawiał o dreszcze całą załogę, no może oprócz Alvidy i Cabaji’ego, których wprowadzał w stan lekkiego zniesmaczenia. Rybi człowiek prowadził ich w głąb lądu na jak to określił spotkanie z prawdziwym władcą tej wyspy. Przez całą drogę opisywał jaki to jego pan Nemuri jest silny i pomści jego obrazę. Nie wspomniałem iż sytuacja dla Midori’ego była lekko krępująca, a to za sprawą grubych sznurów oplatających go wzdłuż tułowia. I nie był to element jego ubioru.
-Z całym szacunkiem kapitanie po co my w ogóle idziemy do jego szefa?
Spytała Cabaji. Buggy się uśmiechnął.
-Stwierdzam, że jak na drugiego oficera mojej załogi jesteś wystarczająco tępy, aby zrozumieć, że najwięcej skarbów można znaleźć przy największych szychach na danym terytorium. Z tego co można wywnioskować po zachowani tego zielonego frajera, ten cały Nemuri to jakiś tutejszy kozak. Zapewne wszystko należy do niego. Znajdziemy go i skopiemy mu dupę zabierzemy wszystko i odpłyniemy jak porządni piraci.
Cabaji przystanął na chwilę z wyraźnym zakłopotaniem na twarzy. Obeszło go dziwne uczucie, które drążyło go od sirotka kładąc nacisk na żołądek. Czuł to już kiedyś i to nie raz. To nie było przyjemne uczucie.
Alvida zbliżyła się do kapitana.
-A co będzie jeśli ten cały Nemuri okaże się za silny dla ciebie?
-Ty się o to złotko martwić nie powinnaś prawda?
Alvida uśmiechnęła się. Miała sceptyczne podejście do decyzji clowna. Zwolniła kroku, aby więcej uwagi zwrócić na otoczenie. Wyspa ze względu na tropikalną faunę i florę musiała być letnią wyspą. Piękne palmy które okalały plażę strzegąc pierścieniem od niej środkowej części wyspy po woli ustąpiły bambusowej roślinności i nisko zwisającym bluszczom. Często mijali dziwaczne kwiaty wielkości ludzi o przeróżnych barwach i kształtach. Od czasu do czasu spotykali również rośliny podobne do przerośniętych ananasów mogących spokojnie udawać mniejsze baobaby. Teren za to po woli zaczynał się wznosić, a podłoże robić coraz suchsze i bardziej jałowe. Zbliżali się do serca wyspy, wielkiego wulkanu jaki Żelazna Maczuga zauważyła tuż po ich przybyciu. Zmienili również kierunek.
-Daleko jeszcze?
Spytał się Buggy jeńca.
-Nyye jeszczyye kawaleeeyek.
Buggy minął świeżo powstałą kałuże. Tracił cierpliwość, a co za tym idzie zaczynał się irytować.
W końcu wyłonił się mały hawajski domek. Siedział przy nim chłopiec w wieku 15 może 16 lat i naprawiał werandę. Nosił starte dżinsy, bluzkę w szkocką kratę wciśniętą za spodnie z wywiniętym kołnierzykiem. Na lewym oku nosił binokl z czerwonego szkła w jeszcze bardziej czerwonej oblamówce. Podobnie jak Midori nie nosił butów. Twarz była nadzwyczaj urodziwa. Włosy gęste, kasztanowe zaczesane za uszy.
Chłopak podniósł się z ziemi na widok nowo przybyłych. Schował młotek do skrzyni po czym wsunął ją pod werandę. Wytarł dłonie o ścierkę powieszoną na poręczy po czym pomachał Midori’emu.
-Co tak długo?
Spytał rozweselony chłopiec patrząc na skrępowanego towarzysza.
-Miayyłem lekkoy ograniczonyą syywobodyyę ruchów.
- Rozumiem.-chłopak uśmiechnął się jeszcze bardziej.- Przepraszam czy moglibyście uwolnić mojego przyjaciela?
Buggy i reszta załogi stali lekko zdezorientowani. Czyżby ten mały szczyl miał by być Panem Nemuri?
-Kim ty jesteś w ogóle?
Spytała Alvida. Chłopiec pochylił się w ukłonie po czym podniósł wzrok i poprawił binokl.
-Witaj piękna pani, jestem Okosa sługa pana Nemuri.
-A gdzie twój zakichany pan jest teraz?
-Prosił abym was ugościł i pomógł odpocząć. Powinien wrócić przed wieczorem.
Cabaji czuł jak ta wewnętrzna wiertarka zwiększa obroty. Czemu czuł się tak nie dobrze?
Koniec końców Buggy zezwolił na uwolnienie więźnia i na przerwę do czasu powrotu władcy tej wyspy. Okosa przyniósł dwie beczki eleganckiego rumu i butelkę starego wina dla Alvidy. Po nie więcej niż trzech godzinach picia wszyscy leżeli już nie przytomni.

***
Kim wy do cholery jesteście?!
Trzy jajkowate postacie stały naprzeciw Mohji'ego i Rysia. Ci dziwaczni ludzie zaatakowali ich od tyłu. Nosili żółte rękawiczki, tej samej barwy płetwy. Końce kombinezonu mieli zaciągnięte na głowę. Jedynie ich twarze były wolne od niebieskiego lateksu. Na oczy pozaciągnięte mieli gogle do nurkowanie, z niebieskimi szkiełkami. Wodny oddział desantowy Sorairo stał w pełnej gotowości do przejęcia pirackiego statku. Rozpoczeli natarcie bez słowa. Mohji mógł tylko obserwować ich ruchy. Albo przynajmniej się starał. Jeden z trójki ruszył prawą stroną i pomknął ku lwu z ogromną prędkością. Ryś przyjął bokserską gardę, nie mógł jednak przewidzieć jednego. Napastnik rzucił się przed siebie, i wlocie zaczął obracać wokół własnej osi, przypominając ogromny niebieski pocisk. Trafił Rysia w brzuch. Lew z ogromną siłą poleciał w kierunku namiotu roztawionego pośrodku statku. Mohji niestety miał inne zmartwienia niż los kompana. Dwóch pozostałych członków zaatakowało go jeden od prawej, drugi od lewej strony. Byli równie szybcy, aczkolwiek najmniej przypominali kształetem ludzi. Jeden był niezwykle masywny, drugi odwrotnie, niezwykle rozciągnięty. Mohji nawet niezdążył się obronić. Dwa ciosy spadły na niego jak grad jeden za drugim. Najpierw jedna z płetw z ogromnym plasknięciem trafiła tresera w twarz tylko po to aby drugi cios skierowany w tył głowy wbił twarz pierwszego oficera w pokład. Posypały się drzazgi. Nurkowie jednocześnie odskoczyli w tył i wszyscy trzej stali z powrotem w tym samym miejscu, z którego ropoczeli natarcie.
-Pfuu!-Mohji splunął krwią podnosząc spuchniętą twarz.- Czy wy wiecie kho ja estem?
Nurkowie się nie odzywali. Uśmiechali się tylko idiotycznie. Tak, nawet bardzo idiotycznie jak na gust pierwszego oficera.
-Raraghhhhh!!!
Z wrzaskiem wyrażającym chęć krwawej zemsty, z resztek namiotu wyłonił się Ryś. Na czole pulsowała mu żyłka, a oczy zaczynały nabiegać krwią.
-Tak Rysiu, tak być nie może! Jesteśmy załogą kapitana Buggy'ego...- Mohji odpiął bat zza pasa i zaczął powoli rozwijać-... Największego postrachu East Blue. Nikt nam nie może się równać prawda Rysiu?!
-Rargh!
Mohji skoczył z gracją do tyłu, wykonał pełne salto i zgrabnie wylądował na grzbiecie swojego pupilka. Sorairo uśmiechnęli się po czym ruszyli. zaczęli odbijać się jak kauczukowe piłki. Ich kierunki zaczęły się przecinać, aż w końcu przypominali już setki plam rozmazanych na tle pokładu. Mohji i Ryś byli jednak razem, musieli walczyć jako jedność. To brzmiało dziwnie, sam Buggy doszedł kiedyś do takiego wniosku przyglądając się ich treningowi. Powiedział im wtedy, że kto jak kto, ale oni nigdy nie dadzą rady podołać temu wyzwaniu. Dlatego Mohji i jego lew pragnęli teraz wypaśc jak najlepiej. Skupili się na obserwacji. Czekali na włściwy moment. Zareagowli jednocześnie. Ryś potężnym zamachem prawej łapy sprzatnął z powierzchni pokładu napastnika z lewej. Pierwszy oficer w tym samym czasie trzasnął batem prosto w twarz temu podłużnemu, który zaatakował z prawej. Ten poturlał się po pokładzie. Został jeszcze jeden. Wyłonił się po chwili z góry, znów zaczął się obracać i pikować na dwójkę piratów Buggy'ego. Mohji dostał. Razem z napastnikiem zwalił się z wielkiego kota niczym makieta i robił o skrzynie stojące obok masztu. Nurek odwrócił się. Było jednak za późno. Lew juz był za nim. Potężną łapą wbił twarz przywódcy Sorairo w maszt. Ten opsunął się na podłogę.
-Pfięknie. -wymamrotał Mohji, którem twarz zaczynała puchnąć i rządać zwrotu przedniego uzębienia. -Pfokazliśmyy kho tu sządzi.
Usłyszeli odgłos mokrych płetw człapiących po deskach pokładu. Wrócił jeden z Sorairo, ten którego Ryś posłał za deski. Równiez podłóżny wstał pocierając rozcięty policzek. Natomiast ich przywódcy już nie było przy maszcie. Spadł jak grom z nieba, tuż za plecami kota. Jednym kopnięciem, wysłał go w kierunku podłóżnego. Ryś przeleciał kawałek po czym napotkał kolejną nogę, tym razem wybiła go pionowo do góry. Lew był lekko przymroczony, zdążył jednak zauważyć nim zemdlał iż jakiś cień wyprzedził go w locie, splótł obydwie ręce za głową w pięści i z impetem uderzył Rysia w twarz. Zastanawiał się czy drogo będzie go kosztowała koeljna wizyta u weteryniarza. Nienawidził chodzić do weteryniarza.
Mohji ze łzami w oczach patrzył jak jego podopieczny ląduje z wielkim pluskiem w morzu. Z krzykiem rzucił się na przywódcę nurków. Ten był jednak zbyt szybki, odsunął się w tył i wbił kolanko treserowi w brzuch. Temu zabrakło tchu. Upadł na kolana i kurczowo chwycił się za żołądek. Z ust zaczęła kapać krew. Oficer miał jednak dość przytomności, aby zamachnąć się batem. Przedmiot owinął się w okół nogi napstnika. Mhji z całych sił cisnął nim o pokład. Przebił się do luku towarowego. Niestety dwaj pozostali rzucili się na oficera. Jednocześnie kopnęli nieszczęśnika w twarz. Poczół się jakby zaciśnięto mu głowe w imadle, po chwili padł zakrwawiony na deski.
Z dziury już zaczął się wygramalać dowódca. Spojrzał na zmaltretowanego Mohji'ego po czym powiedział:
-Przejmujemy ten statek w imieniu Pana Nemuri;ego, władcy wyspy Nemuri.
Kopnął pierwszego oficera z taką siłą, że jego cialo wyleciało za burtę. tymczasem najniższy i najtęższy z nurków wyciągnął małe Den Den Mushi i podał przywódcy.
-Panie Nemuri, melduję iż oddział Sorairo wykonał zadanie!

***

Okasa stał przed werandą wyrźnie czegoś oczekując. Midori podszedł do niego lecz chłopiec uprzedził jego pytanie.
-Nie martw się środek nasenny powinien jeszczę trochę podziałać. Pośpią z conajmniej dwie godziny.
Midori spojrzał na związnaych piratów którzy przywiązani do durzego drzewa spali jak dzieci. Wszedł z powrotem do kuchni. Nie lubił patrzeć gdy chłopiec robił to co zwykle. Okasa wyciągnął przed siebie dłonie. Z koniuszków palcy zaczął wylatywać srebrny pył. Unosił się w powietrzu tworząc coś na wzór drogi. Powoli zaczął wlatywać piratom przez uszy i nos do środka ich organizmu. Midori spojrzal przez ramię, wzdrygnął się po czym rzekł.
-Panie, czy to musisz robić ze wszystkimi piratami?
Okasa nie odpowiedział od razu. Tymczasem pył zaczął wracać, zmieniła mu się jednak barwa, ze srebrnej kruczoczrną. Wchłonął ją w siebie po czym odwrócił się i spojrzał słudze w oczy. Midori nie lubił tego spojrzenia.
-Masz coś przeciwkoku?
Akcent się zmienił. Binokl zabłysnął na czerwono od odbijającego się światła. Okasa Nemuri miał już wszystko czego chciał od tych piratów. Sorairo zdobyli statek, a on posiadł strach wrogów. Teraz mógł ich użyć jako niewolników w swej kopalni.
-A więc to ty jesteś Nemuri? Nie ładnie dzieciaczku.
Glos należał do kobiety. Do Alvidy. Ta stała oparta o werandę.
-Jak się... coku ? To przecież... ku.
Nemuri nie wierzył, przecież związał tą kobietę razem z resztą.
-Nie dziw się kotku- powiedziała po chwili- Zjadłam Gładki Owoc.
I puściła do niego oko.
Chopper vs. Franky
Wąski, 18-12-2008, 01:01 – Pojedynki - Odpowiedzi (58)
Interesuje mnie wasze zdanie na temat tego pojedynku. Jak myślicie, który z nich zwyciężyłby w bezpośrednim starciu? Bierzemy pod uwagę wszystko, wszytkie moce itd.. Żadnego odejmowania tego czy tamtego komukolwiek ;] (ukłon w stronę utarczki "Zoro-bez-mieczy vs. Sanji Tongue)

Ja osobiście stawiam na Choppera. Dzięki swoim "cukiereczkom" może wchodzić w różne tryby, m.in. mógłby znaleźć słaby punkt Franky'ego. A co dopiero by było, gdyby wszedł w formę niekontrolowaną.... Nie mówię, że miałby łatwo, ale prawdopodobnie by wygrał.
Tashigi vs. Kuina
Cornyh, 17-12-2008, 21:48 – Pojedynki - Odpowiedzi (26)
Od jakiegoś czasu się zastanawiałam, jakby wyglądał taki pojedynek. Obydwie są podobne do siebie, także obydwie są szermierzami. Według mnie jednak Kuina by wygrała. Gdyby żyła, i dalej się szkoliła, całkiem możliwe, że do tej pory Zoro nie mógłby jej pokonać.
Ale to tylko gdybanie ^^
Luffy kontra Robin
Caellion, 17-12-2008, 12:20 – Pojedynki - Odpowiedzi (82)
Skoro w temacie walk kobiet (Nami i Robin) zaczęliście o tym mówić to zakładam oddzielny temat.

Kto wygra taką walkę?

głowa mnie boli więc wypowiem się później, gdyż muszę to przemyśleć.
Przejdź na forum
Ostatnio aktywne tematy
Czyli co na morzu szumi...
Piłka nożna
Mordoc, 7 godzin(y) temu
JoJo's Reference Adventure
Mordoc, 25-03-2024, 02:34
Meme Piece
niudeb, 24-03-2024, 22:29
OP - Linki do rozdziałów
mac2, 22-03-2024, 23:20
One Piece Manga - Spoilery
Edoslaw, 22-03-2024, 19:27
Informacje ze świata
Mordoc, 08-03-2024, 10:12
Facebook
Świeże wieści z oceanów...
1 ... 635 636 637 ... 715
Użytkownicy online
Zobacz ilu nas jest!

Aktualnie jest 101 użytkowników online. » 5 Użytkownik(ów) | 96 Gość(i)

Gogolius, Landondp, Nass., reportershot, Williamspals

100%
One Piece
293,647
Postów
8,828
Wątków
139,418
Użytkowników